Dziś rano, gdy wychodziłem do pracy,
chyba po raz pierwszy od wiosny poczułem, że lato odeszło.
Niestety, zerkając zaspanymi oczyma za okno – na termometr
zawieszony na moim drugim piętrze – ujrzałem smutną cyfrę zero,
przy której utkwił nieszczęsny pasek z rtęci. „Cóż –
pomyślałem – niedobrze, że to już, ale w końcu trzeba będzie
się przyzwyczaić, nie poradzimy nic. Przyda się bielizna termoaktywna, którą kupiłem w zeszłym tygodniu z myślą o
wyjeździe w góry.”
Tak – bielizna termoaktywna
kupiona po to, by móc cieszyć się komfortem cieplnym w najgorszych
warunkach okazała się strzałem w dziesiątkę już 11 października
w jednym ze śląskich miast, czyli – jakby nie spojrzeć – ledwo
koło dwadzieścia dni po pierwszym dniu kalendarzowej jesieni, a dwa
– w miejscu, które przecież biegunem zimna na pewno nie jest.
Zapomniałem, jak to u nas w Polsce jest: trzy miesiące lata i
dziewięć pluchy, deszczu, zawieruch, zimy i szarości.
Stąd też moje refleksje na temat
grupy odzieży związanej z tematyką tego bloga (wspomniana już
bielizna termoaktywna wchodzi oczywiście w jej skład):
„aktywna odzież”, jak też zdążyłem ją skrótem myślowym
określić, idealnie nada się w naszych warunkach nie tylko podczas
wędrówek w ciężkim terenie. Wszyscy pewnie macie świadomość,
jak wygląda nasza zima – nie dość, że jest bardzo, ale to
bardzo nieprzyjemna pod względem estetyki, to zdarzają się okresy
naprawdę mało sympatyczne, jeśli idzie o warunki pogodowe. Warto
więc teraz, póki jeszcze nie jest całkiem źle, przygotować się
na to, co pewnie nastąpi już za półtora miesiąca czasu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz