Parę miesięcy temu, będąc w
supermarkecie, moje oczy wypatrzyły promocję, na którą reszta
mojego ciała dała się – po raz ostatni – skusić. W drodze
wyjątku (nie jestem fanem promocji) nabyłem dużą ilość
produktu, który wedle pracowników sklepów miał uchodzić za
koszulki z nadrukiem. Jakież było moje zdziwienie po
wypraniu pierwszej z nich...
Okazało się bowiem, iż koszulki z nadrukiem (no, to prawda, że nie kosztowały mnie jakichś
bajońskich sum), które zakupiłem to koszulki z nadrukiem
jednorazowym. Nie wiem, czy producent (wyprodukowane w Chinach,
jakże!) był wizjonerem, czy chciał pokazać światu coś nowego –
mnie się to średni spodobało. Absolutnie każdy z kupionych razem
t-shirtów po pierwszym wrzuceniu do pralki i późniejszym stamtąd
go wyjęciu, nie miał na sobie nadruku. Ale to nie wszystko.
Bo gdyby tak było – mniejsza z tym,
mógłbym przecież chodzić w koszulkach bez żadnych logotypów,
nadruków, grafik i tym podobnych. Problem w tym, że odzież ta
zmniejszyła się pod wpływem kolejnego prania do tego stopnia, że
dwunastoletni syn moich sąsiadów ma wielkie problemy, by którąś
z nich założyć. Nie dość więc, że produkt, który zakupiłem,
sprał się, jeśli idzie o kolory, nadruki i obrazki, to jeszcze
zmniejszył się do rozmiarów, które do niczego już go na obecny
moment nie predestynują. Pieniądze wyrzucone w błoto, a raczej do
ścierek – koszulki, które tutaj opisuję stosuję bowiem od
tamtej pory jako szmaty do podłóg w czasie weekendowego sprzątania
swojego mieszkania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz